środa, 22 stycznia 2014

Rozdział pierwszy


~ Shantell

W taksówce która miała zabrać mnie do mojego nowego mieszkania roznosił się lekki zapach malinowego odświeżacza do powietrza. Kierowca nucił coś pod nosem, wyglądał na zrelaksowanego, mimo tego, że na ulicach Los Angeles było dzisiaj jeszcze bardziej tłoczno niż zazwyczaj. Patrzyłam przez szybę samochodu podziwiając piękne widoki tego miasta. Od dziecka uwielbiałam klimat LA. Byliśmy już na dzielnicy Westwood, można było się tego domyślić patrząc na zarys budynku mojego uniwersytetu. Kolejną dzielnicą jest Brentwood - to tutaj od dziś będę mieszkać. Ten dzień zdecydowanie budził we mnie wiele emocji. Byłam podekscytowana tym, że poznam moje współlokatorki, a co za tym idzie – zaniepokojona, bo kompletnie nie wiedziałam czego się po nich spodziewać… Nie liczę na zbyt wiele, bo nie chcę być potem rozczarowana.
- Gdzie się zatrzymać? – zapytał brązowooki kierowca taksówki.
- Można nawet tutaj, będę miała blisko. – odrzekłam.
Pojazd zatrzymał się, podałam mężczyźnie kwotę do zapłaty za przejazd i uśmiechnęłam się pogodnie.
- Dziękuję i miłego dnia. – rzuciłam szybko w stronę taksówkarza.
On tylko mrugnął do mnie i odjechał.


Stałam przez chwilę na chodniku obok jednego z wysokich budynków mieszkalnych rozglądając się dookoła. Pogoda mi sprzyjała, czułam delikatne promienie słońca okalające moją twarz. Namierzyłam wzrokiem mój „apartamentowiec” i ruszyłam w jego stronę. Wchodząc po schodach czułam świeżość roznoszącą się w powietrzu. Byłam mile zaskoczona, bo wiem jak w niektórych budynkach brzydko pachnie kurzem i całym tym miejskim syfem. Nie musiałam używać windy, bo mieszkam na drugim piętrze. Zbliżając się do drzwi mieszkania słyszałam już odgłosy pochodzące zza drzwi. Przekroczyłam próg mojego nowego domu i zauważyłam kilka nieznajomych mi twarzy. Lekko zmieszana uśmiechnęłam się i powiedziałam cześć.
- O hej, w końcu jesteś! – przywitała się ze mną energiczna, ładna dziewczyna.
- Jestem Katherine Moon. – uśmiechnęła się do mnie i podała rękę.
Chwyciłam jej dłoń i przedstawiłam się spoglądając również na resztę dziewczyn.
- Shantell Poison, możecie mówić mi Shanti.
Z dużą gracją podeszła do mnie równie piękna dziewczyna.
- Emily Falts.
- A ja jestem Colly. Colly Hatch.
- Miło mi was wszystkie poznać. – uśmiechnęłam się.
- No to zaczynamy nowe życie! – krzyknęła Katherine. Wszystkie się zaśmiałyśmy.
Kiedy rozpakowałam się i lepiej zaznajomiłam z mieszkaniem, postanowiłam coś przekąsić. Lodówkę mamy dość dużą, wspólną. Każda z nas regularnie będzie uzupełniała zapasy. Poszłam do kuchni, wybrałam jogurt naturalny i musli z kawałkami owoców. Wszystko przygotowałam w pomarańczowej miseczce i usiadłam na wysokim krześle przy wysepce. Zapatrzona w okno jadłam łyżka za łyżką. Dziewczyny także się rozpakowywały, więc w domu panowała cisza, od czasu do czasu było tylko słychać jakieś odgłosy odkładanych na miejsce rzeczy. Do pomieszczenia weszła Colly. Od pierwszego rzutu oka widać, że dziewczyna zna się na modzie. Miała na sobie fioletowe sandały na wysokiej koturnie o pastelowym odcieniu, zwiewną, białą sukienkę w motyw kwiatów i delikatny łańcuszek ze srebra. Usiadła koło mnie i zaczęłyśmy rozmawiać. Wypytywała mnie o to skąd pochodzę, na jaki kierunek studiów się wybrałam, czy mam chłopaka. Colly wydawała mi się bardzo sympatyczna, polubiłam ją. Nie zraziła mnie tymi wszystkimi pytaniami, wręcz przeciwnie. Sprawiło to, że poczułam z nią jakąś więź, miło było dowiedzieć się czegoś również o niej. Południe minęło mi na poznaniu się z nowymi koleżankami, na szczęście wszystkie okazały się bardzo miłe.
* 5 godzin później
Rok szkolny miał zacząć się za tydzień, więc miałam te siedem dni na przyzwyczajenie się do nowego stylu życia i nowego miejsca. Siedziałam w moim pokoju na miękkiej, skórzanej kanapie w kolorze toffi. Laptop znajdujący się na moich kolanach miło ogrzewał mi uda, a ja zamyślona przewijałam strony facebooka. Niezbyt ambitne zajęcie, ale po takim dniu przydała mi się chwila relaksu. Odłożyłam białe urządzenie na biurko i stanęłam obok dość dużego okna z widokiem na miasto i w oddali na plażę Santa Monicę. Mój chłopak Mike musiał wyjechać dzisiaj do rodziny, więc nie mogłam się z nim zobaczyć mimo narastającej tęsknoty. Pomyślałam, że miło byłoby wybrać się gdzieś wieczorem z dziewczynami, więc wyszłam z pokoju i poszłam w stronę jadalni, gdzie wszystkie trzy siedziały i plotkowały.
Kiedy weszłam do pomieszczenia spojrzały na mnie, a Emily kiwnęła, żebym usiadła obok niej. Zrobiłam to i postanowiłam zapytać co sądzą o moim pomyśle.
- Dziewczyny, co myślicie o tym, żeby wyskoczyć dziś gdzieś razem? To chyba nie taki głupi pomysł, a przynajmniej nie będziemy się nudzić. – zapytałam spoglądając na każdą z nich.
Kąciki ust Katherine podniosły się do góry, wyglądała jakby do jej głowy wpadł właśnie dobry pomysł na spędzenie tego wieczoru.
- Ja jestem za, nie chce mi się siedzieć w domu. – neutralnym tonem głosu stwierdziła Colly bawiąca się końcówkami falowanych, blond włosów.
Nagle w jadalni rozniósł się głos przychodzącego smsa. Nie był to mój telefon, więc nie sięgałam nawet po komórkę leżącą na stole. Emily natomiast szybko chwyciła za swojego złotego Iphona.
- To Zack - mój chłopak, ale spokojnie. Będę mogła z wami pójść. – uśmiechnęła się do nas.
- Tylko gdzie? – zapytałam.
- Znam fajny klub niedaleko. Można potańczyć, wypić coś, zagrać w kręgle i ogólnie nieźle się zabawić. Moja dobra koleżanka zawsze tam chodzi i nigdy się nie zawiodła, co wy na to? – zaproponowała Katherine.
Dziewczyny miały miny, które ewidentnie zdradzały to, że myślą nad pomysłem koleżanki. Ja nie musiałam się długo zastanawiać, lubię takie wypady.
- Mi się podoba, a wam? – spojrzałam na Colly i Emily.
- Ok. – odpowiedziały w tym samym momencie.
- No to świetnie, możemy wyjść o 20, prawda? Pójdę się zacząć szykować. – rzuciłam szybko i wróciłam do pokoju.

***
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba, nie jest zbytnio zaskakujący, nie jest genialny, ale jakoś musiałam zacząć. Tak więc mam nadzieję, że nie będziecie wobec mnie surowi :)