W taksówce która miała zabrać mnie
do mojego nowego mieszkania roznosił się lekki zapach malinowego odświeżacza do
powietrza. Kierowca nucił coś pod nosem, wyglądał na zrelaksowanego, mimo tego,
że na ulicach Los Angeles było dzisiaj jeszcze bardziej tłoczno niż zazwyczaj.
Patrzyłam przez szybę samochodu podziwiając piękne widoki tego miasta. Od
dziecka uwielbiałam klimat LA. Byliśmy już na dzielnicy Westwood, można było
się tego domyślić patrząc na zarys budynku mojego uniwersytetu. Kolejną
dzielnicą jest Brentwood - to tutaj od dziś będę mieszkać. Ten dzień
zdecydowanie budził we mnie wiele emocji. Byłam podekscytowana tym, że poznam
moje współlokatorki, a co za tym idzie – zaniepokojona, bo kompletnie nie
wiedziałam czego się po nich spodziewać… Nie liczę na zbyt wiele, bo nie chcę
być potem rozczarowana.
- Gdzie się zatrzymać? – zapytał
brązowooki kierowca taksówki.
- Można nawet tutaj, będę miała
blisko. – odrzekłam.
Pojazd zatrzymał się, podałam
mężczyźnie kwotę do zapłaty za przejazd i uśmiechnęłam się pogodnie.
- Dziękuję i miłego dnia. –
rzuciłam szybko w stronę taksówkarza.
On tylko mrugnął do mnie i
odjechał.
Stałam przez chwilę na chodniku obok jednego z wysokich budynków
mieszkalnych rozglądając się dookoła. Pogoda mi sprzyjała, czułam delikatne
promienie słońca okalające moją twarz. Namierzyłam wzrokiem mój
„apartamentowiec” i ruszyłam w jego stronę. Wchodząc po schodach czułam
świeżość roznoszącą się w powietrzu. Byłam mile zaskoczona, bo wiem jak w
niektórych budynkach brzydko pachnie kurzem i całym tym miejskim syfem. Nie
musiałam używać windy, bo mieszkam na drugim piętrze. Zbliżając się do drzwi
mieszkania słyszałam już odgłosy pochodzące zza drzwi. Przekroczyłam próg
mojego nowego domu i zauważyłam kilka nieznajomych mi twarzy. Lekko zmieszana
uśmiechnęłam się i powiedziałam cześć.
- O hej, w końcu jesteś! –
przywitała się ze mną energiczna, ładna dziewczyna.
- Jestem Katherine Moon. –
uśmiechnęła się do mnie i podała rękę.
Chwyciłam jej dłoń i przedstawiłam
się spoglądając również na resztę dziewczyn.
- Shantell Poison, możecie mówić
mi Shanti.
Z dużą gracją podeszła do mnie
równie piękna dziewczyna.
-
Emily Falts.
-
A ja jestem Colly. Colly Hatch.
- Miło mi was wszystkie poznać. – uśmiechnęłam
się.
- No to zaczynamy nowe życie! –
krzyknęła Katherine. Wszystkie się zaśmiałyśmy.
Kiedy rozpakowałam się i lepiej
zaznajomiłam z mieszkaniem, postanowiłam coś przekąsić. Lodówkę mamy dość dużą,
wspólną. Każda z nas regularnie będzie uzupełniała zapasy. Poszłam do kuchni,
wybrałam jogurt naturalny i musli z kawałkami owoców. Wszystko przygotowałam w
pomarańczowej miseczce i usiadłam na wysokim krześle przy wysepce. Zapatrzona w
okno jadłam łyżka za łyżką. Dziewczyny także się rozpakowywały, więc w domu
panowała cisza, od czasu do czasu było tylko słychać jakieś odgłosy odkładanych
na miejsce rzeczy. Do pomieszczenia weszła Colly. Od pierwszego rzutu oka
widać, że dziewczyna zna się na modzie. Miała na sobie fioletowe sandały na
wysokiej koturnie o pastelowym odcieniu, zwiewną, białą sukienkę w motyw kwiatów
i delikatny łańcuszek ze srebra. Usiadła koło mnie i zaczęłyśmy rozmawiać.
Wypytywała mnie o to skąd pochodzę, na jaki kierunek studiów się wybrałam, czy
mam chłopaka. Colly wydawała mi się bardzo sympatyczna, polubiłam ją. Nie
zraziła mnie tymi wszystkimi pytaniami, wręcz przeciwnie. Sprawiło to, że
poczułam z nią jakąś więź, miło było dowiedzieć się czegoś również o niej. Południe minęło mi na poznaniu się
z nowymi koleżankami, na szczęście wszystkie okazały się bardzo miłe.
* 5 godzin później
Rok szkolny miał zacząć się za
tydzień, więc miałam te siedem dni na przyzwyczajenie się do nowego stylu życia
i nowego miejsca. Siedziałam w moim pokoju na miękkiej, skórzanej kanapie w
kolorze toffi. Laptop znajdujący się na moich kolanach miło ogrzewał mi uda, a
ja zamyślona przewijałam strony facebooka. Niezbyt ambitne zajęcie, ale po
takim dniu przydała mi się chwila relaksu. Odłożyłam białe urządzenie na biurko
i stanęłam obok dość dużego okna z widokiem na miasto i w oddali na plażę Santa
Monicę. Mój chłopak Mike musiał wyjechać dzisiaj do rodziny, więc nie mogłam
się z nim zobaczyć mimo narastającej tęsknoty. Pomyślałam, że miło byłoby
wybrać się gdzieś wieczorem z dziewczynami, więc wyszłam z pokoju i poszłam w
stronę jadalni, gdzie wszystkie trzy siedziały i plotkowały.
Kiedy weszłam do pomieszczenia
spojrzały na mnie, a Emily kiwnęła, żebym usiadła obok niej. Zrobiłam to i postanowiłam
zapytać co sądzą o moim pomyśle.
- Dziewczyny, co myślicie o tym,
żeby wyskoczyć dziś gdzieś razem? To chyba nie taki głupi pomysł, a
przynajmniej nie będziemy się nudzić. – zapytałam spoglądając na każdą z nich.
Kąciki ust Katherine podniosły się
do góry, wyglądała jakby do jej głowy wpadł właśnie dobry pomysł na spędzenie
tego wieczoru.
- Ja jestem za, nie chce mi się
siedzieć w domu. – neutralnym tonem głosu stwierdziła Colly bawiąca się
końcówkami falowanych, blond włosów.
Nagle w jadalni rozniósł się głos
przychodzącego smsa. Nie był to mój telefon, więc nie sięgałam nawet po komórkę
leżącą na stole. Emily natomiast szybko chwyciła za swojego złotego Iphona.
- To Zack - mój chłopak, ale
spokojnie. Będę mogła z wami pójść. – uśmiechnęła się do nas.
- Tylko gdzie? – zapytałam.
- Znam fajny klub niedaleko. Można
potańczyć, wypić coś, zagrać w kręgle i ogólnie nieźle się zabawić. Moja dobra
koleżanka zawsze tam chodzi i nigdy się nie zawiodła, co wy na to? –
zaproponowała Katherine.
Dziewczyny miały miny, które ewidentnie zdradzały to, że myślą nad pomysłem koleżanki. Ja nie musiałam się
długo zastanawiać, lubię takie wypady.
- Mi się podoba, a wam? –
spojrzałam na Colly i Emily.
- Ok. – odpowiedziały w tym samym
momencie.
- No to świetnie, możemy wyjść o
20, prawda? Pójdę się zacząć szykować. – rzuciłam szybko i wróciłam do pokoju.
***
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba, nie jest zbytnio zaskakujący, nie jest genialny, ale jakoś musiałam zacząć. Tak więc mam nadzieję, że nie będziecie wobec mnie surowi :)